niedziela, 16 maja 2010

Przygód kilka Mina świrka wersja blogowa cz. 1

Przygód kilka Mina świrka wersja blogowa cz. 1 - Powstanie potwora, czyli kapitan Jastrząb w cornerach.

Nie wiem od czego mam rozpocząć moją autobiografię, więc rozpocznę ją chronologicznie, by za chwilę rozsypać puzzle na dywanie i zbierać z powrotem na miejsce metodą chybił-trafił. Otóż mam na imię Michał, a miało być Marcin, jednak mój ojciec idąc do urzędu chyba był nietrzeźwy, bo zapomniał jak miał mi dać na imię i miało być Marcin na pierwsze, a na drugie Michał, a zostało to drugie, a pierwszego nie ma. Coś w ten deseń. Chciałbym po krótce opowiedzieć historię swojego życia, bo czuję się jak trochę jak główny bohater filmu Truman Show albo raczej Procesu Franza Kafki. Słaby ze mnie raper, przez co hejtuję swoją własną twórczość. Doszedłem do wniosku, że jestem wannabe hybrydą Grzesiuka, Lema, J.K. Rowling, Franza Kafki i Hanka Moody’ego z Californication, a najnowszą inspirację dla mnie stanowi niejaki typ o ksywie Testoviron, gdyż odkryłem w sobie niespożyte i głęboko skrywane początkowo pokłady polonofobii. Zróbcie o mnie film czy coś, może to być "Dom Zły" sequel w obecnych realiach geopolitycznych naszego kraju, w pegeerze nie pod Szczecinem tylko w Koszalinie, w sumie to jeden chuj. Skoro już przypadła mi rola życiowego nieudacznika, bo np. mam 25 lat i nie mam prawa jazdy, to stwierdziłem iż lepiej jak będę chociaż znanym życiowym nieudacznikiem niż takim tylko anonimowym luzerem. Przejdźmy zatem do genezy kształtowania się mojej osobowości. Gdy miałem niespełna roczek mój ok. 14-letni wówczas brat zabrał mnie na spacer z wózkiem w zimie. Bawił się przy tym doskonale, tak bardzo że aż wypadłem z wózka i doznałem urazu czaszki, a życie uratował mi pompon mojej czapki, który zamortyzował upadek na trotuar. Od tej pory coś we mnie pękło i postanowiłem być pojebany, a poza tym lubię nosić czapki. Rok później zmarł mój ojciec, ponoć na niewydolność dróg oddechowych, ale sekcja zwłok się nie odbyła, więc przyczyna śmierci nie jest do końca pewna. Zasnął w fotelu i już nigdy się nie obudził. On też nie miał łatwego życia. Urodził się w 1937 na wiosce Podklasztorze koło Wilna, czyli w Polsce na kresach wschodnich, ale w dowodzie miał napisane że w ZSRR. Jego ojciec zmarł zdaje się jeszcze przed jego urodzeniem. W sumie to nie wiem, bo nigdy z nim o tym nie rozmawiałem. A że nie miał żadnej rodziny prawie to nie mam nawet kogo spytać. W każdym razie chciał zostać księdzem, pobierał nauki w seminarium duchownym w Krakowie, w którym w tym czasie nauczał Karol Wojtyła. Miał nawet wpis w indeksie od Karola, człowieka który został papieżem, z tym że jak się domyślacie wtedy to jeszcze nie był "nasz papież" i chyba nawet nie wiedział, że nim zostanie. Mojego starego wyrzucono z Seminarium Duchownego, bo miał jakąś przewlekłą chorobę uszu, a jak wiadomo kościół nie lubi dopłacać za leczenie księży, bo to niepewna inwestycja, więc najlepiej było go spławić. Dzięki Ci Boże, że kościół twój jest oszczędny, ponieważ zakładam że w przeciwnym razie raczej bym się nie urodził. Ed, jak lubił o sobie mówić chciał następnie zostać pilotem, ale przez tą chorobę naturalnie nie mógł tego zrobić, więc został prawnikiem po studiach wieczorowych w Poznaniu. A miało być o mnie, więc wracam do tzw. Leitmotiv. W dniu katastrofy w Czarnobylu bawiłem się foremkami na plaży w Mielnie. Ponoć była piękna pogoda, tylko powietrze jakieś dziwne... 3 dni później podano mi płyn Lugola, który gówno daje na promieniowanie radioaktywne. Takie tylko placebo, żeby uspokoić ludność. Wiem, bo mamusia moja pracowała kiedyś w tajnej kancelarii i strzegła sekretów dotyczących ilości strzykawek, opatrunków, szczepionek i aspiryny w woj. koszalińskim, tj. strategicznych zapasów Polszczy na wypadek wojny z imperialistycznym wrogiem klasy robotniczej. Dlatego też jestem blokersem, następcą proletariackich chuliganów. Do tego jestem JP na 50 %, bo nie lubię policji a grałem w byłym milicyjnym klubie sportowym Gwardia Koszalin, a mój trener był posterunkowym, starszym "perspirantem" albo kimś takim, nie znam się. W każdym razie miałem u niego pewne miejsce na ławce rezerwowych. Zawsze. Karierę piłkarską rozpocząłem jednak od drużyny żaków Bałtyku Koszalin. Wygraliśmy ligę młodzików woj. koszalińskiego i pojechaliśmy na turniej Nike Cup do jakiegoś ośrodka szkoleniowego pod Poznaniem. Po raz pierwszy zagrałem w podstawowym składzie i to w meczu z Lechem Poznań. Byłem plastrem Golińskiego, przyszłego gracza reprezentacji Polski. Tak dobrze go przypilnowałem, że strzelił tylko 2 bramki w pierwszej połowie, a ja usiadłem na ławce rezerwowych po 45 minutach. Zajebał mi pięścią w jądra, ale sędzia tego faktu nie odnotował. Później siedziałem na ławce przez okrągłe 90 minut, nawet w meczach z Kultywatorem Kołczygłowy czy Snopowiązałką Sianożęty w juniorach młodszych(nazwy fikcyjne). Stwierdziłem któregoś dnia, że skoro mam siedzieć na ławce to bliżej mam na osiedlu. Przeniosłem się do Gwardii, która w juniorach była ciut gorsza, ale prezes Bednarek nie raczył wydać mojej karty zawodniczej bez odstępnego, bo jestem wychowankiem i nie puści mnie do konkurencji, grubo ? Dostałem pismo, że transfery są wstrzymane, a prezes najwidoczniej stwierdził, że mam nie grać nigdzie i zmuszony byłem pauzować rok czasu. Dlatego też rozegrałem na nielegalu 2 mecze w Mewie Jamno w A albo B-klasie(7 albo 8 liga chyba, najniższa klasa rozgrywek zapewne), ale mi się znudziło jeżdżenie Nysą w luku bagażowym jak worek ziemniaków w 12 osób, bo klub stać było tylko na samochód dostawczy, albo to że wracaliśmy z meczu pociągiem na gapę i musieliśmy się „dogadywać” z konduktorem też mi nie przypadło do gustu. Teraz jednak klub ten nie istnieje, więc nie robię im przypału, no ba mało tego, nawet Jamno już nie istnieje jako samodzielna miejscowość, bo stało się częścią miasta Koszalina po aneksji 1 stycznia br. W ten oto sposób zakończyła się moja oszałamiająca kariera piłkarska.
Koniec części pierwszej.

ps. jeśli ktoś w ogóle to przeczyta i ma ochotę czytać moje wypociny dalej to może zachęcić mnie to do stworzenia kolejnych części.

5 komentarzy:

  1. elo melo ciekawe wypociny nie wiedzialem ze byles rasowym piłkarzem koszalińskiego klubu ziom wiecej dawaj

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też chcę więcej! Ciekawe, więcej historii rodzinnych bo o tacie bardzo ciekawe...Może być też o kobietach :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisz dalej,bardzo fajnie się czyta.
    BTW,wracaliśmy razem z Harlemu po Warsaw Challenge,to powinno Ci pomóc w skojarzeniu mnie:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń