niedziela, 30 maja 2010

Eldo - Pożycz mi płuca

Lekka psychodelka od Eldoki, klimat cos jak w procesie Franza Kafki. Leszek przypomina nam o historiach ludzi, ktorzy mieli przejebane u bezpieki. Wkrecajcie sie. Sorry za brak polskich znakow, ale jestem na saksach i nie mam tu polskiej wersji.

piątek, 21 maja 2010

Przygody... cz. 3.

Przygody... cz. 3. Jest słońce, są kobiety i plaża, więc nadszedł czas Mintaja żeglarza.

Część trzecią moich ostrych animozji natury społecznej dedykuję płci pięknej. Przewidując nerwowość moich ex-bejbe, chciałbym zapewnić te z was, które były w porządku wobec mnie i np. nie kurwiły się na boku, że możecie spać spokojnie, gdyż wasze dobre imię pozostanie nieskażone, mało tego zostaniecie celowo pominięte, ze względu na to że skupiam się tutaj na „złych” kobietach. To właśnie dzięki kobietom w moim życiu miałem wiele problemów, parę razy wjebałem się na minę typu, że wyrzucili mnie z liceum przez moją ex, oblałem pierwszy rok na studiach przez drugą moją ex i takie tam pomniejsze wątki niewarte przypomnienia typu złamane kilkakrotnie serce. „Tfardym trza być nie mjętkim”, więc mówiłem sobie trudno i żyłem dalej. Byłem kiedyś quasi-romantycznym małolatem, który żył sobie na nieświadomce i któremu wydawało się wówczas, że prawdziwa miłość istnieje naprawdę, a wręcz że to bardzo fajne i bezbolesne zjawisko, które przytrafia się ludziom czasami i prowadzi do szczęścia obydwu tych osób, a nie do upokorzeń, rozczarowań i bólu istnienia. Jak to ładnie ktoś kiedyś powiedział „baby to chuje oprócz naszych żon i matek”. Kimkolwiek on był, to ciężko nie przyznać mu racji. Wnioskuję to z własnych przykrych doświadczeń ze sfery miłosnej. Nie twierdzę przy tym, że byłem święty, jednak na początku mojego życia, w sensie w okresie dojrzewania i wczesnej dorosłości to właśnie kobiety okazywały się być dokładnie tymi sukami co Ewa, która kazała zerwać niewinnemu Adamowi jabłko z rajskiego ogrodu, tzw. zakazany owoc. Nie w takim sensie oczywiście, że molestowały mnie seksualnie, znaczy się to też, ale mam na myśli bardziej, że sprowadzały mnie na złą drogę w pewien sposób. To właśnie wy - kobiety stworzyłyście ze mnie emocjonalnego wampira, który żywi się waszymi uczuciami niczym, nie przymierzając, dementor z książek/filmów o Harrym Potterze. Dziwna faza bycia „wafelkiem królowej” skończyła mi się mniej więcej w momencie, gdy odebrałem dowód osobisty. Stwierdziłem, że związki damsko-męskie to tylko gra, polegająca na tym, że wygrywa ta osoba, która bardziej zrani uczucia drugiej osoby, a kto się angażuje w związek za mocno ten zawsze przegrywa, bo ma wtedy najwięcej do stracenia, jest najbardziej podatna na ciosy i przeważnie zostaje bez niczego, w dodatku z raną na sercu. Uznałem wówczas, że wbrew pozorom zarówno najbezpieczniejszą jak i najatrakcyjniejszą formą relacji przeciwnych płci jest właśnie seks. Nie bardzo jestem również skłonny uwierzyć w przyjaźń damsko-męską, ponieważ moim zdaniem stanowi ona przeważnie tylko okrężną drogę do łóżka... tj. objazd, czyli zabieranie się do seksu od dupy strony. Nie o tym jednak chciałem tutaj pisać, choć należało się wam jakieś słowo wstępne objaśniające pojmowanie przeze mnie pewnych spraw. Przejdźmy zatem do dań mięsnych, jeśli strawiliście już ten aperitif. Jak miałem 19 lat to braciszek załatwił mi robotę w Mielnie na sezon, sprzedawałem więc piwo i napoje na promenadzie pod namiotem wraz z kumplami, których wkręciłem w ten biznes. Mieliśmy mały barek, parę stolików, mały namiot wystawiony w razie gdyby padało, lodówki z napojami, soczki itp., a co nie mniej ważne mieliśmy też wzmachol oraz kolumny wystawione na plażę, dzięki którym puszczaliśmy co chcieliśmy - nontoper mielonka! Były nawet jakieś skargi, od dziadków, którzy przyjechali nad morze żeby odpoczywać, a nie słuchać „kociej muzyki” czy „jakiś czarnuchów z dżungli”. Jakby nie mogli pójść 0,5 km dalej, bo przecież w Polsce mamy tylko jakieś 500 km wybrzeża to muszą usiąść w miejscu, w którym akurat leci fajna muza. Przeważnie puszczaliśmy jakieś rapy, mieliśmy niestety wtedy tylko radio na kasety, bo ktoś z nas już w drugi dzień pracy zepsuł discmana i laser przestał czytać płyty. W każdym razie mieliśmy zajebisty soundsystem, tylko że graliśmy z kaset jakieś składanki z rapem nagrywane z radia, albo mixtape’y typu AND1 czy Funkmaster Flex i jakieś polskie rap kasety typu Grammatik, Fisz, HST bodajże i inne kiedy mieliśmy zajawkę na taki klimat. Jeden z nas musiał zostawać tam na noc, żeby pilnować interesu, więc mieliśmy otwarte 24 h, jednak każdy z nas przysypiał między 4-6 rano, bo jakoś nie było ruchu. Oczywistym jest, że kręciło się tam mnóstwo pięknych kobiet, które zniesmaczone wszechobecną techniawką w okolicznych klubach przychodziły do nas posłuchać bardziej znośnej dla nich muzyki. W ten sposób nawiązywałem nowe znajomości, które najczęściej znajdywały swój finał na wydmach tj. jak to określa Leszek „wydymkach”. Nawet nie mogę powiedzieć, że to ja te laski podrywałem, to raczej one prosiły mnie na spacer po pracy... Z jedną z nich, niejaką Paulą, starszą ode mnie o 3 albo 4 lata studentką z Poznania spędziłem cudowną noc na plaży. Poszliśmy na spacerek, wzięliśmy ze sobą kocyk, ułożyliśmy się wygodnie na piasku w ustronnym miejscu, podziwialiśmy gwiazdy oraz blask księżyca, prowadziliśmy ciekawe i zajmujące rozmowy, całując się namiętnie i przytulając w tej niezwykle romantycznej, niczym w powieści Nad Niemnem, scenerii. Po czym wspomniana Paula rozpięła mi spodnie i samoczynnie dokonała aktu, który w łacinie nosi nazwę fellatio, a w języku Shakespeare’a nazywane jest popularnie blowjob. Pierwsze 2 razy ejakulat oddawałem na piasek, aby nie pobrudzić przypadkiem buźki sympatycznej blond-poznaniaki. Za 3 jednak razem zadała mi ona zajebiście ważne pytanie, cytuję: „dlaczego nie dajesz mi połknąć, misiu”? No, więc misiu dał jej połknąć... Następnego dnia wracała już do Poznania, ale poszliśmy jeszcze razem na piwo z jej koleżanką do miejscowego pubu, gdzie lachony opowiadały mi wspólnie, że kilka dni wcześniej poszły na gang bang z jakimś typem i robiły go w trójkącie. Po czym stwierdziły, że szkoda że już wyjeżdżają, bo jestem sympatycznym małolatem, coprawda jeszcze mało doświadczonym, ale jak mam ochotę to też chętnie mogą spełnić moje fantazje erotyczne. Myślałem, że takie rzeczy dzieją się tylko w pornolach, ale najwidoczniej myliłem się. Typowe seksturystki - pomyślałem sobie, przyjeżdżają nad morze, żeby się pobzykać. Nie miałem im wcale tego za złe, wręcz przeciwnie, trochę było mi szkoda, że już wyjeżdżały... Wziąłem nawet numer telefonu od Pauli, ale dała mi jakiś domowy, więc się zdziwiłem trochę. Miałem do niej zadzwonić kiedyś tam, ale skasowałem jej numer, bo po sezonie poszedłem do kościoła się wyspowiadać, gdyż nabroiłem z deko w tym czasie i nie chciałem już mieć tak nieczystych myśli... Spotkałem ją w zeszłym roku na dworcu jak wracałem z HipHop Kempu pod koniec sierpnia, to była ona bez cienia wątpliwości, tylko że ona mnie nawet nie zauważyła. Nie próbowałem do niej zagadać, bo stała z jakąś inną koleżanką i jakimś dużym typem czekając na busa do Mielna. Whatever.

Następny wątek mojej opowieści dotyczy mojej ex-bejbe, z którą byłem,
o ile dobrze pamiętam, jakieś 8 miesięcy.(mam nadzieję, że to czytasz ździro!!!) Przepraszam za takie chamskie wynurzenia sfery prywatności drugiej osoby, jednak ten wątek stanowi moją prywatną vendettę na lasce, która zrobiła mnie bezceremonialnie w chuja. Była to wówczas niepisana miss osiedla, zdaniem okolicznego elementu był to prześliczny lachon, którego każdy patol z osiedlany mi potem zazdrościł. Największym jej mankamentem było to, że miała straszne kłopoty z cerą tj. paskudny trądzik, a w dodatku malutki rozumek. Odbiłem ją jej chłopakowi, na którego skarżyła mi się, że on jest nieśmiały, niedoświadczony i się wstydzi za bardzo przez co kilka razy nie doszło do ich pierwszego razu, bo on spanikował albo nie mógł przebić się przez jej „zaporę”. Jak to mówią, nie umiał jej zdjąć simlocka... Postanowiłem wkroczyć do akcji. Po tygodniu chodzenia za rączkę uporałem się z tym problemem... Później często wypominała mi, że za pierwszym razem nie było tak zajebiście, bo ją bolało, że byłem niedelikatny i krwawiło jej. (Kobieto ogarnij się, takie błony jak twoja usuwa się operacyjnie w gabinecie ginekologicznym !) Nasz związek byłby całkiem spoko, gdyby przestała się odzywać, ponieważ po pigułkach antykoncepcyjnych, które przyjmowała była nie do zniesienia. Za dużo estrogenów czy coś, hormony jej nie służyły w każdym razie. Poza tym wkurwiała mnie jej matka, która nakryła nas kiedyś jak wcześniej wróciła z pracy i zaczęła pierdolić coś o tym, że nie chce mieć wnuka. Zmierzam powoli do sedna sprawy. Kiedyś kochaliśmy się u niej w domu, jej mamy akurat nie było, ale był za to jej pojebany jamnik, który kilka razy próbował mnie ugryźć, a jak tylko mnie widział to szczekał jak sam skurwysyn. Od tej akcji wyrażenie „pies Ci mordę lizał” nigdy nie będzie już dla mnie takie samo... No więc kochaliśmy się z nią nota bene w pozycji „na pieska”, gdy wtem na łóżko wskoczył jej jamnik... położył się na swoim tułowiu na kołdrze i zaczął lizać mi JAJA ! Myślę sobie, WTF ? To, że ona cierpi na chroniczny chujowstręt, nie oznacza wcale, że ma to robić za nią jej jamnik !!! Tyle a propos animal porno, bo to było trochę niesmaczne, z czego zdaję sobie sprawę. Innym razem zabrałem ją nad morze, oczywiście do Mielna, bo najbliżej. Było wtedy lato, cieplutko, więźliśmy kocyk i zrobiliśmy sobie mały piknik we dwójkę. Oczywiście zachciało nam się bzykać na łonie natury... więc poszliśmy z kocykiem na wydmy szukać ustronnego miejsca do harców J Niestety na wydmach unosił się zapach moczu i na piasku znajdowało się wiele ludzkich fekaliów. Nic to, pomyśleliśmy, damy radę ! Poszliśmy kawałek dalej do takiego lasku za wydmą. Wcale nie pachniało morskim wiatrem, jednak teren był w miarę czysty. Fiku miku na kocyku, komar ugryzł mnie w tyłek, ale trzymam się twardo zmierzając do happy endu. Wtem na wydmie stanął jakiś łepek, wyjął fujarkę i leje... Myślałem, że sobie pójdzie jak załatwi swoją potrzebę, ale ten zbok zaczął chamsko walić gruchę na naszych oczach... Myślę sobie chuj z nim, nie będziemy przerywać w takim momencie, niech się brandzluję i wypierdala. Dotarliśmy do happy endu i wszyscy byli szczęśliwi. Ten zwyrol też. To tyle tytułem zemsty na byłej dupie, która okazała się być „samicą psa” i zostawiła mnie dla innego typa w dziwnych okolicznościach, kiedy tylko rozstał się ze swoją maniurą. Życie pokazało, że sama najbardziej się ukarała takim wyborem, bo wszyscy jej znajomi wiedzą, że jej facet ją bije po buzi z błahych często powodów(bo zupa była za słona!).

Następna „samica psa” ma dziś rodzinę z synem, więc pewnie się już ogarnęła i nie pierdoli się po krzakach. Jednak przed zawarciem związku małżeńskiego miała quasi-narzeczonego, któremu nonstop robiła rogi. Była bezczelna do tego stopnia, że chciała mieć dwóch typów na raz, mnie i jego. A że wyjechała przecież na studia ze swojego miasteczka to tylko ułatwiło jej zadanie. Ta sielanka trwała jakiś miesiąc po czym on się zorientował co jest cięte, przy czym nasze koleżanki ze studiów wiedziały od początku o wszystkim, jednak żadna z nich nie raczyła mi powiedzieć mi co jest grane(solidarność jajników kurwa?). Skończyło się to awanturą podczas imprezy w klubie, gdzie jej przyszły mąż przyjechał po mnie z kolegą o wymiarach szafy gdańskiej. Dobrze, że ochrona w klubie była ogarnięta... Ona twierdziła wówczas, że między nimi jest wszystko skończone, że mówiła mu o tym i że chce być ze mną. Tydzień później zmieniła zdanie i wróciła do niego. Trochę bolało, ale koniec końców wyszło to wszystkim na dobre. Głowy innych ex-panien postanowiłem oszczędzić, bo żadna z nich nie była nawet w połowie tak perfidna jak te dwie. Mam jeszcze masę historii do opowiedzenia w tym temacie, z tym że to jest już zajęcie na pełny etat, a jak dumnie głosi nazwa mojego bloga, robię to na ćwierć gwizdka.
Koniec części trzeciej.

wtorek, 18 maja 2010

Przygody... cz. 2

Przygody... cz. 2 – ławka, chłopaki z kamienic, osiedle. Bronx, Harlem czy Compton ?

Zastanawiałem się chwile nad II częścią mojej spektakularnej autobiografii i postanowiłem, że będą to wątki osiedlowe. Przy czym jestem zmuszony do wprowadzenia swoistej autocenzury pewnych historii i wybiórczość przy dokonywaniu selekcji, ze względu na krótką formę literacką spłycając je do meritum sprawy. Zmuszony jestem także pomijać pewne wątki, które mogły by zaszkodzić komuś lub sprawić że ktoś poczuje się śmiertelnie urażony, bądź także, co chyba najbardziej niebezpieczne, zainteresować organy ścigania. Jako że wbrew pozorom nie jestem wcale niedoszłym samobójcą czy masochistą, więc jakoś nie lubię sobie „strzelać w stopy”. Cofnijmy się więc w czasie o jakieś 20 lat. Wywodzę się z osiedla na którym od dziecka obserwuję nierówność społeczną i z którego ludność stopniowo „emigruje” do domków na przedmieściach. Z jednej strony poniemieckie kamienice ogrzewane węglem z lokatorami, którzy lubią suto zakrapiane imprezy w środku tygodnia, głośną muzykę i awantury, z drugiej strony ciut nowsze bloki pierwszej powojennej spółdzielni mieszkaniowej w Koszalinie z lokatorami, którzy cenią sobie spokój i porządek. Między jedną a druga stroną podwórka w latach 80-tych był kiedyś nawet mur, który stanowił granicę między normalnością z bloków a patologią z kamienic. Po zmianie ustrojowej mur został zburzony, znaczy się runął razem z tym berlińskim, ale pozostała pewna niewidzialna bariera mentalna między jedną stroną osiedla a drugą. Moi koledzy z osiedla zamieszkujący tą „złą” stronę od zawsze mieli problemy w nauce, bo wagarowali, przez co notorycznie nie zdawali do następnej klasy. Jeden z nich przerósł samego siebie nie zdając w I klasie szkoły podstawowej z... matematyki. Większość z nich ma za sobą dłuższe lub krótsze pobyty w zakładach penitencjarnych. Ich główne przewinienia to były przeważnie doliniarstwo, dziesiony, szaber na działkach, paserstwo i takie tam. Już będąc dzieciakami znajdowaliśmy na placu zabaw zakrwawione strzykawki z jakąś ciemną cieczą w środku... Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy do czego to służy. Jednak część z kolegów, gdy już trochę podrośli, postanowili przekonać się sami. Zaczęli od zbierania halugrzybków, paleniu sztynksu, później papiery, a skończyli na kompocie. Jeden z nich, niepisany „król” osiedla doprowadził się do takiego stanu, że kradł ubrania własnemu bratu, żeby wiadomo co robić. Kiedyś tam wyszedł nawet na wolność i spotkałem go wtedy, ale wyglądał jak śmierć. Nie minął tydzień i wrócił na cele, bo zrobił dziesionę jakiejś babci. Podobnie było z resztą moich kolegów z piaskownicy. W sumie chyba tylko 3 osoby z tych ludzi, których znałem wtedy, nigdy nie weszło w konflikt z prawem, a było nas kilkunastu i od dziecka razem graliśmy w piłkę, w 5 dup, graliśmy w podchody, chowanego itp. Skalę tego zjawiska na naszej osiedlanie uświadomił mi kiedyś pewien pijak, który jak się okazało nie zawsze był żulem. Podszedł do nas w przypływie refleksji i zaczął opowiadać o starych czasach i ludziach mieszkających nieopodal, po czym opowiedział nam historię swojego życia. Rozprawę swoją zaczął od słów: „wiecie chłopaki, kiedyś się skurwiłem i wstąpiłem do prostytucji”. Miał na myśli Milicję Obywatelską oczywiście. Był kryminalnym i zajmował się m.in. ściganiem przestępstw narkotykowych. Opowiedział nam o okolicznych melinach, ćpunach i o wytwórni hery w suterenie pobliskiej kamienicy, która miała być jego zdaniem jedną z pierwszych wykrytych w Polsce, już w latach 70-tych ! Kiedyś wynosiłem śmieci, a w tym czasie sąsiad z kamienicy obok zaczął w narkotycznym transie wyrzucać wszystko ze swojego pokoju. 2 metry ode mnie spadł na ziemię odbiornik radiowy... Dobrze, że stanąłem w bezpiecznej odległości, bo chwile później wyleciał już... telewizor! Nie było mnie przy tej akcji, ale niedługo później ten sam typ usiadł na parapecie i zagroził, że chce się zabić i wyskoczy z okna. Przyjechała straż pożarna i policja. Skoczył z 2 piętra na trampolinę, więc nic mu się nie stało, z tym że pojechał prosto do Monaru. Skoro już piszę o skakaniu z okna to inny mój sąsiad z kamienic spadł po pijaku z parapetu na 1szym piętrze na główkę. Normalnie przypierdolił głową o ziemię i przeżył. Ma tylko guza mózgu i nie chce się dać zoperować. Z resztą to jest właśnie najsławniejszy menel w mieście. Mój człowiek Leśmian przyznawał mu corocznie tytuł menela roku. Chodzi oczywiście o nomen omen Stefana Batorego. Rodzice chyba nie zdawali sobie sprawy jak bardzo skrzywdzili swoje dziecko dając mu na imię Stefan, czyli tak samo jak pewnemu królowi Polski. Stefan miał przez to niestety zawsze przejebane np. w latach 80-tych spał sobie w parku na ławce a tu budzi go M.O. i mówią do niego: „dokumenty!”, a on na to „nie mam!”, „nazwisko!”, a on „Batory”, a oni na to „i co może jeszcze kurwa Stefan ?”, a on „no tak” i w tym momencie okrutni milicjanci wyciągają pałki i biją biednego Stefana za to tylko że podał swoje prawdziwe imię i nazwisko. Stefan potrafi przerzucić łopatą 2 tony węgla do piwnicy za 2 piwa, które wypija potem „na raz”. Dzięki temu sąsiedzi chętnie korzystają z jego usług. Kiedyś podszedł do nas i chciał wziąć łyka świeżo otwartej nalewki miód-lipa. Oczywiście nikt nie chciał po nim pić, więc kazaliśmy mu wypić całą butelkę 1 łykiem. Wypił w parę sekund i jak kafka padł na chodnik. Alkohol nadal trzyma go przy życiu. Spotkałem go przedwczoraj i coś tam sobie śpiewał jak zwykle.
Koniec części drugiej.

niedziela, 16 maja 2010

Przygód kilka Mina świrka wersja blogowa cz. 1

Przygód kilka Mina świrka wersja blogowa cz. 1 - Powstanie potwora, czyli kapitan Jastrząb w cornerach.

Nie wiem od czego mam rozpocząć moją autobiografię, więc rozpocznę ją chronologicznie, by za chwilę rozsypać puzzle na dywanie i zbierać z powrotem na miejsce metodą chybił-trafił. Otóż mam na imię Michał, a miało być Marcin, jednak mój ojciec idąc do urzędu chyba był nietrzeźwy, bo zapomniał jak miał mi dać na imię i miało być Marcin na pierwsze, a na drugie Michał, a zostało to drugie, a pierwszego nie ma. Coś w ten deseń. Chciałbym po krótce opowiedzieć historię swojego życia, bo czuję się jak trochę jak główny bohater filmu Truman Show albo raczej Procesu Franza Kafki. Słaby ze mnie raper, przez co hejtuję swoją własną twórczość. Doszedłem do wniosku, że jestem wannabe hybrydą Grzesiuka, Lema, J.K. Rowling, Franza Kafki i Hanka Moody’ego z Californication, a najnowszą inspirację dla mnie stanowi niejaki typ o ksywie Testoviron, gdyż odkryłem w sobie niespożyte i głęboko skrywane początkowo pokłady polonofobii. Zróbcie o mnie film czy coś, może to być "Dom Zły" sequel w obecnych realiach geopolitycznych naszego kraju, w pegeerze nie pod Szczecinem tylko w Koszalinie, w sumie to jeden chuj. Skoro już przypadła mi rola życiowego nieudacznika, bo np. mam 25 lat i nie mam prawa jazdy, to stwierdziłem iż lepiej jak będę chociaż znanym życiowym nieudacznikiem niż takim tylko anonimowym luzerem. Przejdźmy zatem do genezy kształtowania się mojej osobowości. Gdy miałem niespełna roczek mój ok. 14-letni wówczas brat zabrał mnie na spacer z wózkiem w zimie. Bawił się przy tym doskonale, tak bardzo że aż wypadłem z wózka i doznałem urazu czaszki, a życie uratował mi pompon mojej czapki, który zamortyzował upadek na trotuar. Od tej pory coś we mnie pękło i postanowiłem być pojebany, a poza tym lubię nosić czapki. Rok później zmarł mój ojciec, ponoć na niewydolność dróg oddechowych, ale sekcja zwłok się nie odbyła, więc przyczyna śmierci nie jest do końca pewna. Zasnął w fotelu i już nigdy się nie obudził. On też nie miał łatwego życia. Urodził się w 1937 na wiosce Podklasztorze koło Wilna, czyli w Polsce na kresach wschodnich, ale w dowodzie miał napisane że w ZSRR. Jego ojciec zmarł zdaje się jeszcze przed jego urodzeniem. W sumie to nie wiem, bo nigdy z nim o tym nie rozmawiałem. A że nie miał żadnej rodziny prawie to nie mam nawet kogo spytać. W każdym razie chciał zostać księdzem, pobierał nauki w seminarium duchownym w Krakowie, w którym w tym czasie nauczał Karol Wojtyła. Miał nawet wpis w indeksie od Karola, człowieka który został papieżem, z tym że jak się domyślacie wtedy to jeszcze nie był "nasz papież" i chyba nawet nie wiedział, że nim zostanie. Mojego starego wyrzucono z Seminarium Duchownego, bo miał jakąś przewlekłą chorobę uszu, a jak wiadomo kościół nie lubi dopłacać za leczenie księży, bo to niepewna inwestycja, więc najlepiej było go spławić. Dzięki Ci Boże, że kościół twój jest oszczędny, ponieważ zakładam że w przeciwnym razie raczej bym się nie urodził. Ed, jak lubił o sobie mówić chciał następnie zostać pilotem, ale przez tą chorobę naturalnie nie mógł tego zrobić, więc został prawnikiem po studiach wieczorowych w Poznaniu. A miało być o mnie, więc wracam do tzw. Leitmotiv. W dniu katastrofy w Czarnobylu bawiłem się foremkami na plaży w Mielnie. Ponoć była piękna pogoda, tylko powietrze jakieś dziwne... 3 dni później podano mi płyn Lugola, który gówno daje na promieniowanie radioaktywne. Takie tylko placebo, żeby uspokoić ludność. Wiem, bo mamusia moja pracowała kiedyś w tajnej kancelarii i strzegła sekretów dotyczących ilości strzykawek, opatrunków, szczepionek i aspiryny w woj. koszalińskim, tj. strategicznych zapasów Polszczy na wypadek wojny z imperialistycznym wrogiem klasy robotniczej. Dlatego też jestem blokersem, następcą proletariackich chuliganów. Do tego jestem JP na 50 %, bo nie lubię policji a grałem w byłym milicyjnym klubie sportowym Gwardia Koszalin, a mój trener był posterunkowym, starszym "perspirantem" albo kimś takim, nie znam się. W każdym razie miałem u niego pewne miejsce na ławce rezerwowych. Zawsze. Karierę piłkarską rozpocząłem jednak od drużyny żaków Bałtyku Koszalin. Wygraliśmy ligę młodzików woj. koszalińskiego i pojechaliśmy na turniej Nike Cup do jakiegoś ośrodka szkoleniowego pod Poznaniem. Po raz pierwszy zagrałem w podstawowym składzie i to w meczu z Lechem Poznań. Byłem plastrem Golińskiego, przyszłego gracza reprezentacji Polski. Tak dobrze go przypilnowałem, że strzelił tylko 2 bramki w pierwszej połowie, a ja usiadłem na ławce rezerwowych po 45 minutach. Zajebał mi pięścią w jądra, ale sędzia tego faktu nie odnotował. Później siedziałem na ławce przez okrągłe 90 minut, nawet w meczach z Kultywatorem Kołczygłowy czy Snopowiązałką Sianożęty w juniorach młodszych(nazwy fikcyjne). Stwierdziłem któregoś dnia, że skoro mam siedzieć na ławce to bliżej mam na osiedlu. Przeniosłem się do Gwardii, która w juniorach była ciut gorsza, ale prezes Bednarek nie raczył wydać mojej karty zawodniczej bez odstępnego, bo jestem wychowankiem i nie puści mnie do konkurencji, grubo ? Dostałem pismo, że transfery są wstrzymane, a prezes najwidoczniej stwierdził, że mam nie grać nigdzie i zmuszony byłem pauzować rok czasu. Dlatego też rozegrałem na nielegalu 2 mecze w Mewie Jamno w A albo B-klasie(7 albo 8 liga chyba, najniższa klasa rozgrywek zapewne), ale mi się znudziło jeżdżenie Nysą w luku bagażowym jak worek ziemniaków w 12 osób, bo klub stać było tylko na samochód dostawczy, albo to że wracaliśmy z meczu pociągiem na gapę i musieliśmy się „dogadywać” z konduktorem też mi nie przypadło do gustu. Teraz jednak klub ten nie istnieje, więc nie robię im przypału, no ba mało tego, nawet Jamno już nie istnieje jako samodzielna miejscowość, bo stało się częścią miasta Koszalina po aneksji 1 stycznia br. W ten oto sposób zakończyła się moja oszałamiająca kariera piłkarska.
Koniec części pierwszej.

ps. jeśli ktoś w ogóle to przeczyta i ma ochotę czytać moje wypociny dalej to może zachęcić mnie to do stworzenia kolejnych części.

sobota, 15 maja 2010

Zeus - Lubisz jeść

Jak dla mnie to hot banger, ale pewnie zaraz będzie jakiś hejting, że on to o frytkach nawija a nie że jebać policję, to nie jest o życiu tylko o jedzeniu czyli gówno jakieś, co to ma być w ogóle? Zeus jest chujowy, bo pierdoli coś o sajgonkach. "Polaczki kuhwy jebane jahać się tym i chuj !"

wtorek, 11 maja 2010

Klip od BiszOerKey

Zajebisty numer zwiastujący nową płytę od BOK. Bisz to "miszcz", przerósł samego siebie i rzucił na bit parę naprawdę sytych linijek. Sprawdź to koniecznie.

niedziela, 9 maja 2010

Kozacka parodia hitsingla Jaya

Zajebista parodia piosenki Jaya-z w wykonaniu samego Lorda Vadera! Dzięki za linę Kensee, hammer track!

piątek, 7 maja 2010

Rychu vs. Parias kolejna odsłona

Spodziewałem się więcej jadu i agresji, ale gra się tak jak pozwala na to przeciwnik. Fajnie, że cały czas słyszymy jakieś nowe argumenty i kontrargumenty a nie chamskie wbity przez co beef stoi na wysokim poziomie. Ryszard grubo dał radę, teraz czekam na odpowiedź Pariasu, myślę że wkrótce się pojawi.

czwartek, 6 maja 2010

Versager ohne Zukunft

Dodaję jeden klip i kawałek prawdopodobnie najlepszego obecnie austriackiego rapera działającego w duecie z Whizz Vienna, materiał ma już ponad rok, ale jest naprawdę konkret. Słucham od roku z przerwami i nadal się jaram tym staffem. Zakręcone technicznie wersy i ogólnie stylowo plus dla germanistów to dodatkowa atrakcja, bo trzeba rozszyfrować austriacki niemiecki, który wbrew pozorom nie od razu jest zrozumiały dla kogoś kto się uczył niemieckiego w Polsce, przynajmniej dla mnie, bo przyzwyczajony jestem do berlińskiego "rytmu", akcentu i wortschatzu. Nieważne, taka mała konkluzja a propos Wiednia. Aha i Kamp MC trzyma na klipie w ręku najlepsze austriackie piwo Oettakringer, stestujcie jak będziecie nad pięknym modrym Dunajem. Austriacy dissują niemiecki browar Krombacher, który smakuje jak Bongwasser ich zdaniem, czyli po prostu woda z bonga.