piątek, 18 czerwca 2010

Przygody... Cz. 4. Popieprzone rodzinne sprawy.

Przepraszam was za brak polskich znakow oraz wywolany tym swoisty dyskomfort przy czytaniu, jednak przebywam obecnie na emigracji i nie posiadam polskiej wersji jezykowej.


Cz. 4: Popieprzone rodzinne sprawy.


Jakkolwiek glupio to zabrzmi, czuje sie rodowitym koszalinianiem, mniejsza z tym ze urodzonym w Kolobrzegu tylko dlatego ze porodowka w owym czasie byla w Koszalinie zamknieta przez co wiekszosc moich rowiesnikow rodzila sie w Bialogardzie tudziez wlasnie w K-gu. Dyspozytor pogotowia kazal zawiesc moja mamusie do szpitala w Bialogardzie, jednak ta wyrazila swoj zdecydowany sprzeciw grozac ze urodzi mnie po drodze jesli nie pojedziemy do K-gu. Uczynila to nie bez kozery poniewaz w owym czasie w stolicy piesni zolnierskiej oddano do uzytku nowiutki szpital z duzo lepszymi warunkami do rodzenia dzieci. W ten oto sposob przyszedlem na swiat na samym srodku bialej plamy na mapie Polski, czy gwoli scislosci PRLu w tzw. czarnej dupie zwanej dalej przez niektorych Pomorzem srodkowym.(Pominmy przy tym fakt, ze statystycznie 40 % Polakow mysli, ze Szczecin lezy bezposrednio nad morzem... ) Jest to taki region kraju, o ktorym mieszkancy innych czesci naszej macierzy przypominaja sobie z zasady jedynie w okresie letnim. Tym niemniej nie czuje z tego powodu jakis kompleksow, wrecz przeciwnie. Pierwszy raz za granica, a dokladniej w Istambule, bylem juz w roku '84 przebywajac jeszcze w lonie matki. Moznaby zatem rzec, iz jestem czlowiekiem swiatowym albo conajmniej europejczykiem. Czyscilem kible w Niemczech, pilem piwo w miejscu Oktoberfestu 2 tygodnie przed Oktoberfestem, palilem lolka w Amsterdamie w dzielnicy czerwonych latarnii, jadlem kebaby w Berlinie, wszedlem na wierze Eiffla po schodach na piechote, gralem w pilke w Londynie z murzynami i pakolami, poszedlem na mecz Bayernu Monachium i dostalem wpierdol od kibicow najebanych kiboli Hansy Rostock, bralem udzial w mistrzostwach Wielkiej Brytanii w Taekwon do i zostalem zdyskwalifikowany po 1 rundzie, kapalem sie w zrodlach termanlych na Wegrzech, spierdalalem przed nozownikiem w Bulgarii itp. Zamilowanie do podrozy i melanzy odziedziczylem prawdopodobnie po moim ojcu, ktory byl czlowiekiem prawym i uczynnym, ale za to zakreconym jak ruski czajnik a w dodatku charakteryzowal sie wybitna niedolnoscia do zarabiania pieniedzy. Jego koledzy z palestry dzisiaj mieszkaja sobie w eleganckich domach, jezdza wypasionymi furami i zmieniaja zony jak rekawiczki... Niestety mojemu ojcu nie dane bylo dozyc zmiany ustrojowej, aby mogl bez przeszkod realizowac swoje pasje, jaka bylo zeglarstwo. Ojciec byl dzialaczem klubu jachtowego Tramp w Mielnie i przeprowadzal egzaminy na patenty zeglarskie. Przed smiercia mial nawet plan budowy wlasnego jachtu, jednak nie zdazyl zrealizowac swojego marzenia. Moj nauczyciel Przysposobiennia Obronnego w liceum przy wystawianiu ocen na koniec roku zapytal mnie czy moj ojciec nie mial przypadkiem na imie Edmund? Odpowiedzialem mu, ze owszem. A on na to, ze zdawal kiedys u niego egzamin na patent zeglarski a moj ojciec zadal mu pytanie: wymien 10 zwierzat na jachcie. Nie znam sie na zeglarstwie, ale sa tam jakies branzowe okreslenia na zagle, linki typu "fok" i takie tam. Moj nauczyciel, nota bene emerytowany major Wojska Polskiego, wymienil tylko 5 z nich i ... zdal! Dzieki temu dostalem w prezencie piatke na koniec roku szkolnego, bo najwidoczniej chcial sie mu jakos za to odwdzieczyc, a ja nie mialem nic przeciwko... Szkoda tylko, ze nie uczyl mnie matematyki, fizyki czy chemii bo tym bardziej nie mialbym nic przeciwko... Zeglarstwo w zyciu mojego starego stanowilo zatem priorytet. Mial w zwiazku z tym liczne przygody, miejscami podobne do moich. W latach 80-tych wybral sie z kolegami jachtem do Kolobrzegu, jednak po drodze zrobili pare flaszek i stwierdzili ze poplyna sobie gdzies dalej... W ten sposob zrobili sobie spontaniczna wyprawe do RFN, bez zadnych paszportow czy innych dokumentow oraz bez niezbednych wowczas zezwolen. Bylo to w czasach, kiedy ludzie uciekali stad pontonami do Szwecji w nadzieji na godne zycie, a za takie akcje grozily spore nieprzyjemnosci od aparatu panstwa. No wiec na spontanie doplyneli w okolice Hamburga, oplyneli kanal kilonski nie bedac kontrolowani przez nikogo. Pech chcial, ze w drodze powrotnej, gdy byli juz na dunskich wodach terytorialnych odbywaly sie tam akurat manewry marynarki wojennej wojsk Nato, ktore jak wszyscy wiemy, byly wowczas wrogimi dla Ukladu Warszawkiego silami zbrojnymi. Pijana zaloga jachtu, czyli moj stary wraz z innymi zeglarzami, zostala wiec zaaresztowana i wtracona do dunskiego pierdla. Ojciec opowiadal, ze pobyt w dunskim wiezieniu wspomina bardzo dobrze, byly wygodne lozka i podawali dobre jedzenie. Czul sie tam jak na wczasach w Danii, z tym ze nie mogl chodzic sobie gdzie chce... W sumie to stwierdzil, ze wcale nie ma ochoty wracac do kraju, w ktorym jest zywnosc na kartki, bo mu tu dobrze. Ich jacht nazywal sie bodajze "Wojewoda Koszalinski", choc nie jestem pewien czy plyneli akurat tym w kazdym razie byl on wlasnoscia jednostki paramilitarnej o nazwie Liga Obrony Kraju czyli LOK. Chcac ukryc ten fakt w protokole wpisali, ze wlascicielem jest LOK... Wladyslaw! Ojcu i kolegom dunski sad przedstawil zarzut podejrzenia o uwaga, uwaga: SZPIEGOSTWO! Dunczykom wydawalo sie ze polska, paramilitarna organizacja probuje infiltrowac wojska NATO pod pozorem wycieczki turystycznej! Na szczescie moj stary byl prawnikiem i o dziwo, jak na tamte czasy mowil niezle po angielsku. Jako ze nie mieli ze soba aparatow fotograficznych, kamer ani nawet mapy to faktycznie ciezko bylo zarzucac im, ze robia jakas dokumentacje. Udalo mu sie obronic zaloge przed dunskim sadem i po 2 tygodniach pobytu w areszcie zostal przewiezieni z powrotem do kraju. W Polsce musieli jeszcze stanac przed sadem morskim w Gdansku, gdzie otrzymali bodajze roczny zakaz plywania na jachtach... W tamtych czasach zeby gdzies dalej poplynac na pokladzie jachtu musial znajdowac sie jakis "uchol" zeby moc zdawac raporty do bezpieki. Etatowym, oswojonym "ucholem" byl pozniejszy Prezydent Miasta "Koszalkowa"(bez nazwisk bo jak wiadomo to powazna zniewaga majestatu). W czasie gdy moj ojciec siedzial w dunskim pierdolu jego byla zona nie proznowala, bo zlozyla mu wizyte w jego mieszkaniu pozbawiajac go wszystkiego co w nim mial- zabrala mu telewizor, pralke, lodowke i meble. W przyplywie szalu chciala mu nawet skuwac kafelki w lazience, ale powstrzymali ja sasiedzi. Nazwijmy ja "Wanda, co chciala Niemca" - bo po rozwodzie z moim startym hajtnela sie z rudym Helmutem z Koeln. Nie chce juz pisac co na jej temat mysle, bo po pierwsze moja przyrodnia siostra a jej corka moze to kiedys przeczytac a po drugie nie mowi sie zle o zmarlych... W kazdym razie z tego co wiem byla niezrownowazona i leczyla sie psychiatrycznie. Mama mi opowiadala ze notorycznie nekala mojego ojca telefonami w srodku nocy, malo tego - grozila mojej mamie ze urodzi bekarta potwora, a jak sie juz urodzilem to mowila ze mnie zabije. Raz nawet zaatakowala moja matke pod moim blokiem(chyba z uzyciem noza kuchennego, ale nie chce zmyslac- nie pamietam, mialem niespelna roczek), gdy ta niosla mnie na rekach do domu. Na szczescie zyczliwy sasiad- stary spoleczniak otworzyl okno i krzyczal ze wzywa Milicje, a ta sie wystraszyla i uciekla... Po smierci mojego ojca, ktory zasnal w fotelu i sie juz nigdy nie obudzil, nadal nekala moja mame. Koscia niezgody byla sprawa spadkowa, moja mama w zasadzie nic nie chciala od niej poza tym zeby ta dala jej spokoj, ale po zalozeniu sprawy spadkowej przynajmniej miala na nia haka. Moja mama wygrala w sadzie dla nas malucha i garaz, a moja siostra dostala mieszkanie po ojcu, w ktorym defakto mieszka do dzisiaj. "Wanda, ktora chciala Niemca" zlozyla jednak apelacje do sadu wyzszej instancji, tez kupila sobie malucha zeby miec pretekst do posiadania garazu i wygrala ta apelacje, dostala swoj garaz z powrotem, a mi po ojcu zostal tylko pomaranczowy Fiat 126 P, ktory jest dzis albo juz zezlomowany albo stoi sobie na jakiejs wiosce na Podhalu, bo moj brat dal go koledze stamtad jakies 10 lat temu. Z tego co mi wiadomo sklad sedziowski w tej apelacji byl mocno lobbowany, gdyz Wanda posunela sie do takich chwytow jak na przyklad przekupienie naszego prawnika i ustawianie sprawy pod siebie. W ten oto sposob zyskalem malucha i stracilem starsza siostre, z ktora nie odzyskalem kontaktu dopoki jej matka nie zmarla co mialo miejsce jakies 3 lata temu. Nie rozmawialem z nia przez ok. 20 lat pomimo tego, ze do dzis mieszka w Koszalinie i to jakies 10 min spacerkiem ode mnie. 2 lata temu siostra napisala do mnie na portalu nasza klasa ze chce sie ze mna spotkac... Tak tez sie stalo i po 20 latach rozlaki poszlismy na piwo i zaczelismy sobie bez zalu opowiadac o sprawach naszej rodziny. Kazdy oczywiscie mial swoja wersje wydarzen, jednak doszlismy do konsensu, wyjasnilismy sobie niedomowienia i dzis zyjemy w zgodzie nie zywiac do siebie urazy. W sumie jak mozna zywic do mnie uraze, jesli mialem 3 lata kiedy te rzeczy mialy miejsce? Mozna mnie winic tylko za to ze sie urodzilem. Czyz to nie jest swietny temat dla Ewy Drzyzgi albo do programu "Urzekla mnie twoja historia" ?!?. Moja rodzina z reszta ma to do siebie, ze prawie wszyscy maja pokrecone zyciorysy. Moja druga przyrodnia siostra, rowniez ma 40 lat i chodzila w podstawowce do tej samej klasy co ta pierwsza - w ten sposob nasi rodzice sie poznali. Mam rowniez przyrodniego brata od strony mamy, a moje przyrodnie rodzenstwo, zeby nie bylo tak latwo, rowniez ma przyrodnia siostre od strony ich ojca, ktora mieszka w Szczecinie i u ktorej czesto bywamy. Zeby jeszcze bardziej skomplikowac ta sytuacje, to moja przyrodnia siostra od strony ojca, czyli ta pierwsza o ktorej pisalem ma przyrodnia siostre od strony matki! Przyznajcie sami, ze to jest troszke pojebane, c'nie ? Podejrzewam, ze zanim to sobie przetrawicie na spokojnie to ja bede mial juz epizod 5.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz